„Nikt nie ma miłości większej niż ta, gdy ktoś daje swą duszę za swoich przyjaciół.” (Jana 15:13)




 

 

 

ZACZYNA SIĘ LUDOBÓJSTWO!

W środę wieczorem 6 kwietnia niedaleko Kigali zestrzelono samolot, którym lecieli prezydenci Rwandy i Burundi. Wszyscy znajdujący się na pokładzie zginęli. Tamtego wieczora niewiele osób usłyszało o katastrofie; państwowe radio nie podało żadnego komunikatu.

Misjonarze Jennie i Godfrey Bintowie oraz Henk van Bussel nigdy nie zapomną kolejnych dni. Brat Bint wyjaśnia: „Wczesnym rankiem 7 kwietnia obudziły nas odgłosy strzelaniny oraz wybuchy granatów. Już od kilku miesięcy sytuacja polityczna w kraju była bardzo niestabilna, więc specjalnie nas to nie zdziwiło. Ale gdy przygotowywaliśmy śniadanie, zadzwonił telefon. Emmanuel Ngirente, który pracował w biurze tłumaczeń, powiedział nam, że lokalna stacja radiowa poinformowała o śmierci dwóch prezydentów w katastrofie lotniczej. Ministerstwo Obrony zalecało mieszkańcom Kigali nie opuszczać domów.

„Około dziewiątej rano usłyszeliśmy, jak do domu obok włamują się szabrownicy. Ukradli samochód i zamordowali sąsiadkę.

„Po chwili podeszli do naszego domu, zaczęli dobijać się do metalowej bramy i szarpać za dzwonek. Nie dawaliśmy znaku życia. Nie wiedzieć czemu nie próbowali sforsować bramy i poszli dalej. Wokół rozlegały się serie z broni automatycznej i wybuchy — nie było możliwości ucieczki. Siedliśmy w korytarzu w środkowej części domu, gdzie nie zagrażały nam zabłąkane kule. Zdaliśmy sobie sprawę, że nie zanosi się na szybką poprawę sytuacji, więc aby oszczędzać żywność, postanowiliśmy jeść tylko jeden posiłek dziennie. Następnego dnia, akurat gdy skończyliśmy jeść i słuchaliśmy zagranicznej stacji radiowej, Henk krzyknął: ‚Przeskakują przez nasz płot!’.

„Nie było czasu do namysłu. Schowaliśmy się w łazience i zaryglowaliśmy drzwi. Poprosiliśmy Jehowę, żeby cokolwiek się wydarzy, pomógł nam to znieść. Zanim skończyliśmy się modlić, bojówkarze i szabrownicy już wybijali okna i forsowali drzwi. Po chwili byli w środku i wydzierając się, przewracali dom do góry nogami. Oprócz bojówkarzy wtargnęło około 40 mężczyzn, kobiet i dzieci. Słyszeliśmy strzały i ludzi wykłócających się między sobą o znalezione rzeczy.

„Po jakichś 40 minutach, które wydawały nam się wiecznością, napastnicy zaczęli szarpać drzwi do łazienki. Ponieważ były zamknięte na klucz, zabrali się do ich wyważania. Zrozumieliśmy, że musimy wyjść. Odurzeni narkotykami mężczyźni wyglądali jak szaleńcy. Grozili nam maczetami i nożami. Jennie głośno wołała do Jehowy. Jeden z mężczyzn zamachnął się maczetą i na płask uderzył Henka w kark. Henk wpadł do wanny. Udało mi się znaleźć pieniądze i oddać napastnikom, którzy zaczęli się o nie bić.

„W pewnym momencie uświadomiliśmy sobie, że wpatruje się w nas młody mężczyzna. Nie znaliśmy go, ale on nas rozpoznał — być może widział nas w służbie kaznodziejskiej. Wepchnął nas z powrotem do łazienki i kazał nam zamknąć drzwi. Obiecał, że nas uratuje.

„Jeszcze przez pół godziny słychać było odgłosy plądrowania, aż wreszcie nastała cisza. Wspomniany młody człowiek wrócił i powiedział, że możemy wyjść. Nalegał, żebyśmy od razu szli za nim. Nic ze sobą nie zabraliśmy. Jakże byliśmy przerażeni, gdy po wyjściu z domu zobaczyliśmy ciała zamordowanych sąsiadów! Dwóch członków gwardii prezydenckiej zaprowadziło nas do pobliskiego domu pewnego oficera, który odeskortował nas do hotelu Mille Collines, gdzie schroniło się mnóstwo ludzi. W końcu 11 kwietnia, po wielu nerwowych godzinach, wojsko nie bez trudu ewakuowało nas okrężną drogą na tyły lotniska, skąd odlecieliśmy do Kenii. Kiedy zjawiliśmy się w Betel w Nairobi, przedstawialiśmy obraz nędzy i rozpaczy. Henk, którego oddzielono od nas podczas ewakuacji, dotarł kilka godzin później. Rodzina Betel wręcz zasypała nas wyrazami życzliwej troski i wsparcia”.

URATOWANI DZIĘKI MODLITWIE DZIEWCZYNKI

Dzień po katastrofie, w której zginęli prezydenci, w domu brata Rwakabubu pojawiło się sześciu żołnierzy armii rządowej. Mieli przekrwione oczy, cuchnęli alkoholem i najwyraźniej byli pod wpływem narkotyków. Zażądali broni. Brat Rwakabubu odparł, że nie mają broni, bo są Świadkami Jehowy.

Żołnierze wiedzieli, że Świadkowie zachowują neutralność i nie wspierają armii rządowej, więc wpadli we wściekłość. Ani Melanie, ani Gaspard Rwakabubu nie są z plemienia Tutsi. Jednak bojówki Hutu (Interahamwe) zabijały nie tylko Tutsi, lecz także umiarkowanych Hutu, zwłaszcza jeśli podejrzewały ich o sympatyzowanie z Tutsi lub wojskami rebelianckimi.

Żołnierze pobili Melanie i Gasparda kijami i razem z piątką dzieci zaprowadzili ich do sypialni. Ściągnęli z łóżka pościel i zaczęli przykrywać nią członków rodziny. Niektórzy z nich mieli w rękach granaty, więc ich zamiary były oczywiste. Gaspard zapytał: „Czy moglibyśmy się pomodlić?”.

Jeden z żołnierzy pogardliwie odmówił. Ale po chwili narady napastnicy zmienili zdanie. „No dobra”, powiedzieli niechętnie, „dajemy wam dwie minuty”.

Wszyscy modlili się po cichu, tylko sześcioletnia Deborah głośno prosiła: „Jehowo, chcą nas zabić, ale jak wtedy odwiedzimy ludzi, którym głosiłam z tatusiem? Zostawiłam im pięć czasopism. Oni na nas czekają i muszą poznać prawdę. Obiecuję, że jeśli nie umrzemy, zostanę głosicielką, ochrzczę się i będę pionierką! Jehowo, ratuj nas!”.

Żołnierze zaniemówili. W końcu jeden odezwał się: „Ze względu na modlitwę tej dziewczynki nie zabijemy was. Gdy przyjdą nasi, powiedzcie im, że już tu byliśmy”.

SYTUACJA SIĘ ZAOSTRZA

W miarę jak armia rebeliancka coraz bardziej zbliżała się do Kigali, walki przybierały na sile. Zdesperowane bojówki Interahamwe zabijały z jeszcze większą zaciętością.

W całym mieście i na każdej krzyżówce poustawiano blokady, żeby wyłapać i wymordować Tutsi. Obsadzali je żołnierze, uzbrojeni bojówkarze Interahamwe oraz okoliczni mieszkańcy. Wszystkich silnych mężczyzn zmuszano, żeby dniem i nocą pełnili tam straż.

Trwająca w kraju masakra wypędziła z domów setki tysięcy Rwandyjczyków. Wielu z nich, w tym Świadkowie Jehowy, znalazło schronienie w pobliskim Kongu i Tanzanii.

W OBLICZU WOJNY I ŚMIERCI

Na kolejnych stronach zamieszczono relacje naszych braci i sióstr, których świat nagle rozpadł się na kawałki. Jak pamiętamy, Świadkowie Jehowy w Rwandzie już w latach osiemdziesiątych przeszli ogniste próby, które wzmocniły i wydoskonaliły ich wiarę oraz odwagę. Wiara pomogła im ‛nie być częścią świata’ — nie uczestniczyć w wyborach, w życiu politycznym ani w żadnych działaniach zbrojnych (Jana 15:19). Dzięki odwadze potrafili zmierzyć się z konsekwencjami swej odmowy — szkalowaniem, więzieniem, złym traktowaniem i śmiercią. Te wypróbowane przymioty, a także miłość do Boga i bliźnich, sprawiły, że Świadkowie Jehowy nie tylko nie brali udziału w ludobójstwie, lecz nawet ryzykowali własne życie, by się nawzajem chronić.

Takich przeżyć było bardzo dużo. Większość braci wolałaby, żeby te straszne chwile zatarły się w ich pamięci. Nie szukają przecież zemsty. Mamy nadzieję, że historia ich wiary wszystkich nas zainspiruje do jeszcze pełniejszego okazywania miłości, która jest cechą rozpoznawczą prawdziwych uczniów Jezusa Chrystusa (Jana 13:34, 35).

HISTORIA JEANA I CHANTAL

Jean de Dieu (John) Mugabo, pogodny, troskliwy brat, zaczął studiować ze Świadkami Jehowy w roku 1982. Jeszcze przed chrztem w roku 1984 był trzykrotnie więziony za obstawanie przy prawdzie. W tym samym roku co on została też ochrzczona Chantal, z którą ożenił się w roku 1987. Kiedy rozpoczęło się ludobójstwo, mieli trzy córeczki. Dwie starsze akurat przebywały u dziadków poza Kigali. Z rodzicami była tylko najmłodsza, sześciomiesięczna.

Pierwszego dnia masakry, 7 kwietnia 1994 roku, żołnierze i bojówkarze Interahamwe zaczęli wdzierać się do domów Tutsi. Jean został zatrzymany i pobity pałkami, ale zdołał uciec i wraz z innym bratem schronił się w Sali Królestwa. Tymczasem Chantal, nieświadoma, co się dzieje z mężem, gorączkowo próbowała wydostać się z dzieckiem z miasta, żeby dołączyć do starszych córek.

Jean opowiada: „Za Salę Królestwa służyła dawna piekarnia, po której pozostał duży komin. Przez tydzień ukrywaliśmy się w samej Sali, a pewna siostra z plemienia Hutu — gdy tylko było w miarę bezpiecznie — dostarczała nam coś do zjedzenia. Później musieliśmy się przenieść między blaszany dach a sufit, gdzie w ciągu dnia piekliśmy się jak na ruszcie. Koniecznie chcieliśmy znaleźć lepszą kryjówkę, więc wyciągnęliśmy trochę cegieł z komina i weszliśmy do środka. Przesiedzieliśmy tam w kucki ponad miesiąc.

„W pobliżu była blokada i bojówkarze często zachodzili do Sali Królestwa, żeby porozmawiać albo schronić się przed deszczem. Z dołu docierały do nas ich głosy. Wspomniana siostra dalej podrzucała nam jedzenie. Czasami myślałem, że nie wytrzymam ani chwili dłużej, ale wciąż modliliśmy się o wytrwałość. W końcu 16 maja siostra przyniosła nam wiadomość, że Rwandyjski Front Patriotyczny przejął kontrolę nad naszą częścią miasta i że możemy wyjść z ukrycia”.

Co w tym czasie działo się z Chantal? Oto jej opowieść: „Zdołałam uciec z domu razem z córeczką 8 kwietnia. Spotkałam dwie siostry — Immaculée, która miała dokumenty poświadczające, że jest Hutu, i Suzanne, która była Tutsi. Chciałyśmy dostać się do Bugesery, oddalonej o jakieś 50 kilometrów, gdzie u moich rodziców przebywały pozostałe dwie dziewczynki. Ponieważ jednak usłyszałyśmy, że na wszystkich drogach wylotowych z miasta są blokady, postanowiłyśmy pójść do wioski na obrzeżach Kigali, gdzie mieszkał Gahizi, krewny Immaculée, który też był Świadkiem Jehowy. Gahizi, należący do Hutu, przyjął nas i mimo gróźb ze strony sąsiadów zrobił wszystko, by nam pomóc. Kiedy żołnierze i bojówkarze dowiedzieli się, że Gahizi ukrywa Tutsi, zastrzelili go.

„Po zamordowaniu Gahiziego żołnierze zabrali nas nad rzekę; mieli zamiar nas zabić. Z przerażeniem czekałyśmy na śmierć. Nagle żołnierze zaczęli się kłócić i jeden z nich powiedział: ‚Nie zabijajmy kobiet. To przyniesie nam pecha. Teraz jest czas, żeby rozprawić się z mężczyznami’. Wtedy na pomoc pośpieszył nam brat André Twahirwa, ochrzczony zaledwie przed tygodniem. Obserwował, gdzie prowadzą nas żołnierze, i teraz zdołał zabrać nas i ukryć u siebie mimo protestów sąsiadów. Następnego dnia wziął nas z powrotem do Kigali, gdzie miał nadzieję znaleźć dla nas jakąś bezpieczną kryjówkę. Pomógł nam przejść przez kilka nadzwyczaj pilnie strzeżonych blokad. Immaculée niosła moją córeczkę, żeby chociaż ona ocalała, gdyby nas zatrzymano. Razem z Suzanne podarłyśmy swoje dokumenty, zdradzające, że jesteśmy Tutsi.

„Przy jednej z blokad bojówkarze uderzyli Immaculée i zapytali: ‚Czemu zadajesz się z tymi Tutsi?’. Ponieważ mnie i Suzanne nie pozwolili przejść, Immaculée i André musieli iść dalej sami. André wziął Immaculée do domu brata Rwakabubu, a potem z dwoma braćmi, Simonem i Mathiasem, wrócił po nas mimo dużego ryzyka. Przeprowadzili nas przez tę ostatnią blokadę i zabrali mnie do brata Rwakabubu; Suzanne poszła do jednego ze swoich krewnych.

„Jednak w domu rodziny Rwakabubu było zbyt niebezpiecznie, więc bracia pomogli mi — choć nie bez trudności — dostać się do Sali Królestwa. Ukrywało się tam dziesięcioro braci i sióstr, a także inni uciekinierzy. Immaculée lojalnie postanowiła zostać ze mną. Powiedziała: ‚Jeżeli ciebie zabiją, a ja przeżyję, uratuję twoją córeczkę’”.

Tymczasem brat Védaste Bimenyimana, który mieszkał w pobliżu i miał żonę z plemienia Tutsi, zdołał ulokować swoją rodzinę w bezpiecznym miejscu. Potem wrócił po resztę osób z Sali Królestwa i wszystkim znalazł nową kryjówkę. Na szczęście cała ta grupa przeżyła.

Kiedy ludobójstwo się zakończyło, Chantal i Jean dowiedzieli się, że ich rodzice oraz dwie córeczki, dwu- i pięcioletnia, zostali zamordowani, podobnie jak około stu innych krewnych. Co czuli po tak druzgocącej stracie? „Z początku było to nie do zniesienia” — mówi Chantal. „Byliśmy jak otępiali. Nikt w najgorszych przypuszczeniach nie podejrzewał, że będzie tyle ofiar. Jedyne, co mogliśmy zrobić, to zdać się na Jehowę — w nadziei, że spotkamy się z naszymi dziećmi, gdy zmartwychwstaną”.

W UKRYCIU PRZEZ 75 DNI!

Tharcisse Seminega, ochrzczony w roku 1983, mieszkał w Butare, jakieś 120 kilometrów od Kigali. „Po katastrofie prezydenckiego samolotu dotarła do nas wiadomość, że Tutsi mają zostać zlikwidowani” — opowiada. „Dwaj bracia próbowali zorganizować nam ucieczkę przez Burundi, ale wszystkich dróg i ścieżek strzegło Interahamwe.

„Byliśmy więźniami we własnym domu i nie mieliśmy pojęcia, gdzie się udać. Czterech żołnierzy obserwowało nasz dom, a w odległości niespełna 200 metrów był ustawiony karabin maszynowy. Żarliwie się modliłem: ‚Jehowo, nie możemy nic zrobić, żeby się uratować. Nasze życie jest w Twoich rękach!’. Pod wieczór do naszego domu przybiegł pewien brat. Bał się, że może nie zastać nas żywych. Żołnierze pozwolili mu wejść na kilka minut do środka. Gdy zobaczył, że jesteśmy cali, odetchnął z ulgą. Udało mu się zabrać do siebie dwójkę naszych dzieci. Poinformował też Josepha Nduwayezu i Justina Rwagatore, że naszej rodzinie potrzebna jest pomoc. Bracia przyszli jeszcze tej nocy i nie bacząc na niebezpieczeństwo, zaprowadzili nas do domu Justina.

„Nie zostaliśmy u niego długo, bo szybko się rozniosło, że tam przebywamy. Już następnego dnia Vincent — dawny zainteresowany Justina, który nie opowiedział się po stronie prawdy — ostrzegł nas, że bojówkarze Interahamwe szykują się, by przyjść i nas zabić. Zaproponował, żebyśmy najpierw schowali się w zaroślach niedaleko domu Justina. Później, pod osłoną nocy, zaprowadził nas do siebie. Ukrył nas w krytej strzechą lepiance bez okien, w której trzymano kozy.

„Siedzieliśmy w tej lepiance całe dnie i noce. Ponieważ znajdowała się w pobliżu krzyżówki i największego targowiska w okolicy, do naszych uszu docierały rozmowy przechodzących ludzi. Z przerażeniem słuchaliśmy, jak niektórzy opowiadają, kogo zabili i kogo jeszcze zamierzają zabić. Przejęci coraz większym strachem, wciąż modliliśmy się o ratunek.

„Vincent w miarę swoich najlepszych możliwości zaspokajał nasze potrzeby. Lepianka służyła nam za schronienie przez miesiąc, ale pod koniec maja zrobiło się tam zbyt niebezpiecznie, gdyż zaczęli się pojawiać bojówkarze uciekający z Kigali. Powstał więc pomysł, żeby zabrać nas do brata, który miał pod podłogą niewielką piwnicę. Ukrywało się w niej już dwóch braci i jedna siostra. Pod osłoną nocy wyruszyliśmy w czteroipółgodzinną wędrówkę. Zerwała się straszna ulewa — i całe szczęście, bo dzięki temu mogliśmy się niepostrzeżenie przemieścić.

„Nasza nowa kryjówka znajdowała się półtora metra pod podłogą, a wejście do niej było zamykane deską. Żeby się tam dostać, musieliśmy zejść po drabinie i przeczołgać się przez tunel, na końcu którego było pomieszczenie o wymiarach dwa na dwa metry. Wypełniał je zapach pleśni, a do środka docierał przez szczelinę w ścianie zaledwie nikły promień światła. W tym klaustrofobicznym miejscu przez sześć tygodni ukrywaliśmy się w dziesiątkę — wspomniani dwaj bracia i siostra, ja, moja żona Chantal i piątka naszych dzieci. Nie mieliśmy odwagi palić świeczki, bo mogłaby zdradzić naszą obecność. Ale pomimo tak ekstremalnych warunków czuliśmy, że Jehowa się nami opiekuje. Bracia z narażeniem życia przynosili nam jedzenie oraz lekarstwa i starali się nas pokrzepiać. Niekiedy w ciągu dnia decydowaliśmy się zapalić świeczkę i wtedy czytaliśmy Biblię, Strażnicę lub tekst dzienny.

„Każda historia ma swój finał — ta miała 5 lipca 1994 roku. Vincent przekazał nam, że Butare zostało zajęte przez Rwandyjski Front Patriotyczny. Kiedy wyszliśmy z piwnicy, nasza skóra była tak wyblakła z powodu braku słońca, że niektórzy nie rozpoznawali w nas Rwandyjczyków. Na jakiś czas straciliśmy również głos; mogliśmy tylko szeptać. Tygodniami dochodziliśmy do siebie.

„Wszystko to wywarło głęboki wpływ na moją żonę, która przez poprzednich dziesięć lat nie chciała studiować Biblii. Ale teraz zmieniła zdanie. Kiedy pytano ją dlaczego, odpowiadała: ‚Poruszyła mnie miłość okazana nam przez braci i poświęcenie, na które się zdobyli, żeby nas uratować. Doświadczyłam też na sobie, jak potężny jest Jehowa — uchronił nas przed maczetami zabójców’. Żona oddała swoje życie Jehowie i na pierwszym zgromadzeniu po wojnie została ochrzczona.

„Jesteśmy ogromnie wdzięczni wszystkim braciom i siostrom, którzy swoim działaniem i żarliwymi modlitwami przyczynili się do naszego ocalenia. Zaznaliśmy głębokiej, szczerej miłości, która pokonuje bariery etniczne”.

NA RATUNEK TEMU, KTÓRY SAM RATOWAŁ INNYCH

Justin Rwagatore, który pomógł ocalić rodzinę brata Seminegi, kilka lat później sam potrzebował pomocy — gdy razem z paroma innymi braćmi został aresztowany z powodu neutralnego stanowiska. (Było to jego ponowne aresztowanie, gdyż już w roku 1986 trafił do więzienia za odmowę angażowania się w politykę ówczesnego rządu). W delegacji, która udała się do lokalnych władz, żeby wyjaśnić nasz pogląd na udział w życiu politycznym, znalazł się brat Seminega. Opowiedział, jak Justin przyczynił się do ocalenia jego rodziny. W rezultacie wszyscy uwięzieni bracia zostali zwolnieni.

Postępowanie Świadków Jehowy w czasie ludobójstwa pobudziło niektórych do przyjęcia prawdy. Suzanne Lizinde, sześćdziesięcioparoletnia katoliczka, dostrzegła rolę, jaką w tej masakrze odegrał jej Kościół. Z drugiej strony widziała postawę Świadków w swojej okolicy i panującą wśród nich miłość. To sprawiło, że gdy zaczęła studiować Biblię, zrobiła szybkie postępy. Odkąd w styczniu 1998 roku została ochrzczona, nie opuściła żadnego zebrania, choć za każdym razem musiała pokonywać pieszo pięć kilometrów przez wzgórza. Poza tym pomogła poznać prawdę swojej rodzinie.

 

„Jak mamy zabić kogoś, za kim wszyscy się wstawiają?”

JEAN-MARIE MUTEZINTARE

URODZONY 1959 rok

CHRZEST 1985 rok

Z ŻYCIORYSU Z zawodu pracownik budowlany. Wierny, pogodny brat, który w roku 1986, krótko po chrzcie, został uwięziony na osiem miesięcy. W roku 1993 poślubił Jeanne. Obecnie usługuje jako przewodniczący Komitetu Sali Zgromadzeń w Kigali.

▪ DNIA 7 kwietnia mnie, Jeanne i naszą miesięczną córeczkę Jemimę wyrwała ze snu strzelanina. Najpierw myśleliśmy, że są to jakieś walki na tle politycznym, ale wkrótce dowiedzieliśmy się, że bojówki Interahamwe zaczęły czystkę Tutsi. Ponieważ należymy do tego plemienia, nie odważyliśmy się wyjść z domu. Gorąco prosiliśmy Jehowę, żeby pomógł nam mądrze zachować się w tej sytuacji. W tym czasie trzej odważni bracia Hutu — Athanase, Charles i Emmanuel — z narażeniem życia dostarczyli nam żywność.

  Mniej więcej przez miesiąc żona i ja musieliśmy się ukrywać — każde w domu innych braci. Gdy polowanie na Tutsi osiągnęło punkt kulminacyjny, tam, gdzie ja się ukrywałem, przyszli bojówkarze z nożami, dzidami i maczetami. Co sił w nogach zacząłem uciekać w pobliskie zarośla, ale mnie dopadli. Błagalnym głosem powiedziałem im, że jestem Świadkiem Jehowy. Oni jednak krzyknęli: „Jesteś rebeliantem!”. Powalili mnie na ziemię i zaczęli okładać pałkami i kolbami karabinów. W międzyczasie zebrał się tłum ludzi. Był wśród nich mężczyzna, któremu kiedyś głosiłem. Odważnie zawołał: „Zlitujcie się nad nim!”. W tym momencie pojawił się Charles, brat, o którym wspomniałem wcześniej. Gdy jego żona i dzieci zobaczyły mnie zakrwawionego, zaczęły płakać. Skonsternowani napastnicy zostawili mnie, mówiąc: „Jak mamy zabić kogoś, za kim wszyscy się wstawiają?”. Charles zabrał mnie do domu i opatrzył. Bojówkarze ostrzegli, że jeśli ucieknę, zamiast mnie zabiją jego.

  Jeanne z naszą córeczką przebywała wtedy w innym miejscu. Ona też padła ofiarą okrutnego ataku — została pobita i ledwie uszła z życiem. Później ludzie powiedzieli jej, że zginąłem. Kazali jej nawet znaleźć jakieś płótno i przyjść owinąć moje ciało.

  Kiedy spotkaliśmy się z Jeanne w domu Athanase’a, z ulgi rozpłakaliśmy się. Jednak wiedzieliśmy, że możemy stracić życie następnego dnia. Był to kolejny koszmarny dzień, w którym uciekaliśmy od kryjówki do kryjówki. Pamiętam, że błagałem Jehowę: „Pomogłeś nam wczoraj. Prosimy, pomóż nam jeszcze raz. Chcemy wychować córeczkę i dalej Tobie służyć!”. Wieczorem trzej bracia Hutu, podejmując ogromne ryzyko, przeprowadzili przez blokady nas i innych Tutsi, w sumie prawie 30 uciekinierów. Z tej grupy sześć osób poznało prawdę.

  Potem dowiedzieliśmy się, że Charles i inni bracia pomogli uciec kilkudziesięciu Tutsi. Gdy bojówkarze Interahamwe to odkryli, wpadli we wściekłość. Złapali Charlesa i Leonarda — głosiciela, który też był Hutu. Żona Charlesa słyszała, jak powiedzieli: „Ratowaliście Tutsi — musicie umrzeć”. A potem ich zamordowali. Przywodzi to na myśl słowa Jezusa: „Nikt nie ma miłości większej niż ta, gdy ktoś daje swą duszę za swoich przyjaciół” (Jana 15:13).

  Przed wojną, planując z Jeanne ślub, postanowiliśmy, że jedno z nas podejmie służbę pionierską. Ponieważ wielu naszych krewnych zostało zabitych, po wojnie zaopiekowaliśmy się szóstką sierot, choć mieliśmy już wtedy dwie córeczki. Ale Jeanne i tak została pionierką i pełni tę służbę od 12 lat. Obecnie cała szóstka naszych przybranych dzieci — których rodzice nie byli Świadkami Jehowy — jest ochrzczona. Trzej chłopcy zostali sługami pomocniczymi, a jedna z dziewcząt usługuje z mężem w Betel. Mamy teraz czworo rodzonych dzieci; dwie najstarsze córki przyjęły już chrzest.

 

 

Byli gotowi za nas umrzeć

ALFRED SEMALI

URODZONY 1964 rok

CHRZEST 1981 rok

Z ŻYCIORYSU Mieszkał na przedmieściach Kigali razem z żoną Georgette. Ten kochający mąż i ojciec usługuje obecnie w Komitecie Łączności ze Szpitalami w Kigali.

▪ KIEDY zaczęło się ludobójstwo, Athanase, mieszkający w pobliżu brat z plemienia Hutu, przekazał nam wiadomość: „Zabijają wszystkich Tutsi i was też zabiją”. Nalegał, żebyśmy schronili się w jego domu. Przed wojną wykopał głęboką na trzy i pół metra ziemiankę, w której teraz chciał nas ukryć. Jako pierwszy zszedłem na dół po prowizorycznej drabinie. Athanase zorganizował nam również prowiant i materace. Tymczasem na górze trwała masakra.

  Chociaż sąsiedzi podejrzewali, że Athanase nas ukrywa, i zagrozili, że spalą mu dom, on i jego rodzina nie wydali nas. Byli gotowi za nas umrzeć.

  Gdy walki przybrały na sile, Athanase z rodziną zeszli do nas do ziemianki. Tym samym nasza grupa wzrosła do 16 osób. Baliśmy się, że światło mogłoby nas zdradzić, więc siedzieliśmy w nieprzeniknionych ciemnościach. Codziennie wydzielaliśmy na osobę jedną łyżkę ryżu namoczonego w posłodzonej wodzie. Po dziesięciu dniach zabrakło nam i tego. Trzynastej doby byliśmy już strasznie głodni! Cóż było robić? Wdrapaliśmy się na szczyt drabiny i choć nie widzieliśmy zbyt wiele, zauważyliśmy, że sytuacja się zmieniła — żołnierze nosili inne mundury. Ponieważ rodzina Athanase’a ocaliła nam życie, uznałem, że teraz ja muszę się poświęcić. Postanowiłem wyjść na zewnątrz z nastoletnim synem Athanase’a i poszukać czegoś do jedzenia. Najpierw wszyscy się pomodliliśmy.

  Jakieś 30 minut później wróciliśmy z informacją, że kontrolę nad tym terenem przejął Rwandyjski Front Patriotyczny. Razem z nami przyszło kilku żołnierzy. Pokazałem im naszą kryjówkę. Z niedowierzaniem patrzyli, jak z dziury w ziemi wychodzą kolejne osoby. Georgette mówi, że nigdy nie zapomni tej chwili: „Byliśmy nieprawdopodobnie brudni. Spędziliśmy pod ziemią prawie trzy tygodnie i przez ten czas nie myliśmy się ani nie praliśmy ubrań”.

  Żołnierze byli zaskoczeni, że w ziemiance ukrywali się razem Tutsi i Hutu. „Jesteśmy Świadkami Jehowy”, wyjaśniłem, „i nie ma wśród nas podziałów etnicznych”. Zdumieni, powiedzieli: „Dajcie tym ludziom z dziury cukru i coś do jedzenia!”. Zaprowadzili nas do domu, w którym tymczasowo przebywało około 100 osób. Potem pewna siostra zaprosiła całą naszą szesnastkę do siebie.

  Bardzo się cieszymy, że ocaliliśmy życie. Ale mój brat i siostra z rodzinami — wszyscy będący Świadkami Jehowy — zostali zamordowani, podobnie jak mnóstwo innych znanych nam osób. Ból po ich stracie nie minął, rozumiemy jednak, że „wszystkich (...) [nas] dosięga czas i nieprzewidziane zdarzenie”. Georgette tak opisuje nasze odczucia: „Wiele braci i sióstr zginęło, a inni przeżyli traumę ucieczki i ukrywania się. Ale dzięki modlitwie wzmocniliśmy swoją więź z Jehową. Przekonaliśmy się też, że Jego ręka jest potężna. Jehowa pocieszał nas, we właściwym czasie udzielając nam wsparcia poprzez swoją organizację, za co jesteśmy Mu ogromnie wdzięczni. Naprawdę nam błogosławił” (Kazn. 9:11).

 

 

 

 „To jest ta droga”

GASPARD NIYONGIRA

URODZONY 1954 rok

CHRZEST 1978 rok

Z ŻYCIORYSU Nieustraszony obrońca prawdy, zawsze uśmiechnięty i pozytywnie nastawiony. Ma żonę i trzy córki. Jest członkiem rwandyjskiego Komitetu Oddziału.

▪ KIEDY rankiem 7 kwietnia zaczęła się strzelanina, zobaczyłem, że pali się kilkanaście domów należących do Tutsi, w tym dwa domy naszych braci. Czy nasz dom miał być następny? Odchodziłem od zmysłów na myśl o tym, co może się stać z moją żoną, która jest Tutsi, i dwiema córkami.

  Nie bardzo wiedziałem, co robić. Ludzi ogarnęła panika; wokół krążyły plotki i fałszywe informacje. Pomyślałem, że będzie lepiej, jeśli żona z dziewczynkami schroni się u mieszkającego w pobliżu brata, a ja dołączę do nich później. Kiedy tam w końcu dotarłem, okazało się, że żona została zabrana na teren dużej szkoły. Tamtego popołudnia jeden z sąsiadów przyszedł do mnie z ostrzeżeniem: „Wszystkim Tutsi w szkole urządzą jatkę!”. Natychmiast tam pobiegłem i znalazłem żonę z córkami. Następnie zgarnąłem około 20 osób — wśród nich braci i siostry — i kazałem im iść do domów. Gdy się stamtąd wymykaliśmy, bojówkarze akurat prowadzili ludzi za miasto, gdzie — jak się później dowiedziałem — zabili przeszło 2000 Tutsi.

  W międzyczasie na terenie szkoły żona innego z naszych sąsiadów urodziła dziecko. Kiedy bojownicy Interahamwe wrzucili do budynku granat, jej mąż uciekł z niemowlęciem. Matka w panice pobiegła w innym kierunku. Człowiek ten należał do Tutsi, ale dzięki temu, że niósł dziecko, udało mu się przejść przez blokady. Dotarł do naszego domu i poprosił mnie, żebym spróbował zdobyć mleko. Podjąłem to ryzyko, jednak na drodze niespodziewanie wpadłem na blokadę bojówkarzy. Ponieważ szukałem mleka dla dziecka z plemienia Tutsi, zawyrokowali: „Trzeba go zabić!”. Jeden z nich uderzył mnie kolbą karabinu. Straciłem przytomność i upadłem z zakrwawioną twarzą. Myśląc, że nie żyję, zaciągnęli mnie na tyły pobliskiego domu.

  Rozpoznał mnie sąsiad i powiedział: „Nie możesz tu zostać, bo przyjdą i cię wykończą”. Potem pomógł mi wrócić do domu.

  To zdarzenie, choć okupione dotkliwym bólem, okazało się dla mnie ochroną. Ponieważ w okolicy wiedziano, że jestem kierowcą, następnego dnia przyszło pięciu mężczyzn, którzy chcieli mnie zmusić, bym został szoferem dowódcy wojskowego. Ale gdy zobaczyli, w jakim jestem stanie, nie nalegali ani nie próbowali mnie wcielić do patroli Interahamwe.

  Kolejne dni upłynęły nam pod znakiem strachu, niepewności i głodu. W tym czasie przybiegła do nas kobieta z plemienia Tutsi z dwójką małych dzieci. Ukryliśmy ją w kredensie kuchennym, a dzieci zamieszkały w pokoju razem z moimi córkami. Kiedy przybliżyły się oddziały Rwandyjskiego Frontu Patriotycznego (RFP) i pojawiły się pogłoski, że Interahamwe przystępuje do akcji zabijania wszystkich Hutu, którzy mają żony Tutsi, cała nasza rodzina zaczęła się przygotowywać do ucieczki. Jednak wcześniej kontrolę nad naszą okolicą przejął RFP i członkom plemienia Tutsi nic już nie groziło. Teraz zagrożone było moje życie.

  Poszedłem z grupą sąsiadów do blokady, którą obsadzali już żołnierze RFP. Kiedy zobaczyli mnie, Hutu, z zabandażowaną głową, uznali, że jestem członkiem bojówki. Zawołali do nas: „Macie czelność prosić o pomoc, gdy są wśród was mordercy i szabrownicy?! Czy ktoś z was ukrywał albo bronił Tutsi?”. Wskazałem na kobietę i dzieci, którym udzieliłem schronienia. Wzięli maluchy na bok i zapytali: „Kim jest ten mężczyzna z obwiązaną głową?”. Odpowiedziały: „On nie jest z Interahamwe. Jest Świadkiem Jehowy. Jest dobry”. Uratowałem tę kobietę i jej dzieci, a teraz one ratowały mnie!

 

    ******************************************************

W sto dni milion ofiar

  „Masakra w Rwandzie w roku 1994 to jeden z najbardziej rażących przykładów ludobójstwa we współczesnej historii. Od początków kwietnia do połowy lipca w tym małym środkowoafrykańskim kraju członkowie większości etnicznej Hutu dokonywali systematycznej rzezi mniejszości etnicznej Tutsi. Radykalni Hutu — obawiając się, że z powodu wojny domowej i reform demokratycznych stracą wpływy — zaplanowali eksterminację wszystkich, których postrzegali jako zagrożenie dla swej władzy: zarówno Tutsi, jak i umiarkowanych Hutu. Kres masakrze położyła ofensywa wojsk rebelianckich złożonych głównie z Tutsi, które zmusiły ludobójców do ucieczki z kraju. Wskutek rzezi i działań wojennych w ciągu zaledwie stu dni życie straciło milion ludzi — co czyni z tej zbrodni jeden z najkrwawszych pogromów w historii” (Encyclopedia of Genocide and Crimes Against Humanity).

  Ofiarą morderców padło około 400 Świadków Jehowy, w tym członkowie plemienia Hutu, których zabito za to, że chronili swoich braci i siostry z plemienia Tutsi. Żaden Świadek nie zginął z ręki współwyznawcy.

 

 


 „Komory śmierci”

  „Odpowiedzialni za ludobójstwo wykorzystywali do swoich celów historyczne pojęcie azylu — zwabiali dziesiątki tysięcy Tutsi do budynków kościelnych, łudząc ich obietnicą ochrony. Następnie żołnierze i bojówkarze Hutu przeprowadzali planową eksterminację: do nieszczęśników zebranych w kościołach i szkołach strzelali z karabinów i rzucali między nich granaty; ocalałych dobijali maczetami, sierpami, nożami. (...) Jednak udział kościołów nie ograniczał się do tego, że ich budynki posłużyły za komory śmierci. W niektórych miejscach księża, katecheci i inni pracownicy kościelni, dobrze znający lokalną społeczność, pomagali identyfikować Tutsi przeznaczonych na śmierć. W jeszcze innych wypadkach osobiście uczestniczyli w zabijaniu” (Christianity and Genocide in Rwanda).

  „Główny zarzut pod adresem Kościoła [katolickiego] dotyczy tego, że najpierw popierał uważanych za elitę Tutsi, a potem zmienił front i stanął po stronie rewolucji wznieconej przez większość etniczną Hutu, co przyczyniło się do przejęcia władzy przez Habyarimanę. Jeśli chodzi o samo ludobójstwo, to zdaniem krytyków Kościół jest bezpośrednio odpowiedzialny za to, że podsycał nienawiść, ukrywał oprawców i nie zapewnił ochrony szukającym schronienia w jego murach. Są też tacy, którzy twierdzą, że Kościół, jako duchowy autorytet większości mieszkańców Rwandy, nie dopisał pod względem moralnym, gdyż nie wykorzystał wszystkich możliwości, by położyć kres masakrze” (Encyclopedia of Genocide and Crimes Against Humanity).

 

Więcej świadectw i szczegółów znajdą Państwo w Roczniku ŚJ z 2012 r. http://www.jw.org/pl/publikacje/ksi%C4%85%C5%BCki/?contentLanguageFilter=pl&pubFilter=yb12&sortBy=1

                                     **  **  **

http://darkroom.baltimoresun.com/2014/04/in-memoriam-20-years-since-the-rwandan-genocide/#19